Gdybym za każde pytanie “które góry w Polsce lubisz najbardziej?” otrzymywał 100 zł, to pewnie kupowałbym już bilety na samolot w Himalaje. Zazwyczaj twierdzę, że nie da się jednoznacznie odpowiedzieć na tak zadane pytanie. Bo każde góry są piękne, bo każde pasmo ma w sobie coś innego, swojego. Jest jednak takie miejsce, gdzie uśmiech na mojej twarzy jest chyba największy. I choć nie przyznam tego nigdy głośno, serce swoje wie i czuje. Witamy w Beskidach Zachodnich.
Najbardziej lubię moment, gdy za Bielskiem przekraczam tak zwaną Bramę Wilkowicką (przełęcz oddzielająca Beskid Mały od Śląskiego) i widzę je- całe pasmo Magurki Wilkowickiej (909 m n.p.m.), Skrzyczne (1257 m n.p.m.), Klimczok (1117 m n.p.m.) i wreszcie mój Beskid Żywiecki z Babią Górą (1725 m n.p.m.) na czele. Podhale ma swoją Zakopiankę i wspaniały widok na Tatry. My w Beskidach mamy S1 i zachwycający widok na tutejsze pasma górskie. Jeszcze chwila i będę w Domu. W Żywcu.
Kiedyś, będąc w Tatrach, pomyślałem sobie, że w tym miejscu zawsze jestem gościem. Że Tatry, jako gospodarz, goszczą mnie u siebie, a ja pomimo wielkiej miłości do nich, czuję pewien dystans. Nieco odmienne emocje towarzyszą mi, gdy jestem w Beskidach Zachodnich, a szczególnie w Beskidzie Żywieckim. Ja wiem, że jestem u siebie. Wiem, że to jest mój Dom, który znam, rozumiem i w którym jest mi dobrze. Nie ma znaczenia, czy jestem na tłumnie odwiedzanej Rysiance (1322 m n.p.m.), na szczycie Pilska (1557 m n.p.m.), czy może na mniej popularnym Jałowcu (1111 m n.p.m.). Te miejsca poznawałem wraz z moimi rodzicami, będąc małym dzieciakiem w szkole podstawowej i to chyba jest w tym wszystkim najpiękniejsze. Każda zatem wycieczka w okolice Kotliny Żywieckiej jest dla mnie jak powrót do dzieciństwa. Tak też było w minionym tygodniu.
Duże opady śniegu i zima z prawdziwego zdarzenia nie oszczędziły Żywiecczyzny, toteż w końcu miałem okazję przetestować rakiety śnieżne i sprawdzić jak wygląda wędrówka z ich udziałem. Pogoda w piątek nie rozpieszcza. Niebo zasłonięte jest przez ciężkie chmury, co zwiastuje kolejną porcję świeżego puchu. Wybór pada na Beskid Śląski i pobliską Magurkę Radziechowską (1108 m n.p.m.). Dotrzeć można na nią z wielu miejsc, ja wybieram jednak szlak prowadzący z miejscowości Radziechowy, do której dostaniemy się również komunikacją miejską z Żywca. Droga w pierwszej kolejności „trawersuje” Matyskę (609 m n.p.m.) inaczej zwaną Golgotą Beskidów, która nie zważając na to czy jest się osobą wierzącą, czy też nie, warta jest zobaczenia. Szlak na ten niski szczyt stanowi jednocześnie drogę krzyżową z bardzo charakterystycznymi, czarnymi posągami oznaczającymi kolejne stacje. To co szczególne w tych rzeźbach, to pewna symbolika. Zobaczymy tu na przykład kościotrupy, które przybijają Jezusa do krzyża, gwoździe na których wypisane są grzechy główne i wreszcie postać Jana Pawła II, który pomaga nieść krzyż Chrystusowi. Ci nieco bardziej spostrzegawczy, mogą doszukać się w statuetkach pewnych symboli nawiązujących do wolnomularstwa. Sama Matyska to bardzo dobry punkt widokowy na Kotlinę Żywiecką, Beskid Mały, Śląski czy też Żywiecki.
Kawałek za Golgotą, mijam ostatnie domostwa i wkraczam w teren, gdzie znikają wszelkie ślady. Teraz to na mnie spoczywać będzie obowiązek przetarcia drogi na szczyt. Najwyższa pora, żeby założyć rakiety. Pierwsze kroki są lekko niezdarne, rozstaw nóg jest pewnie za szeroki ale co najważniejsze, moje dosyć ciężkie ciało (94 kilogramy) nie zapada się po uda w śniegu. Rakiety działają i to jest najważniejsze. Szybko odkrywam, że przyjemnie idzie się po otwartej przestrzeni. Śnieg jest tam lepiej uwiązany, większa jest też możliwość wyboru drogi. Znacznie gorzej wygląda sytuacja w lesie. Tu śnieg z większą łatwością zapada się pod moim ciężarem, drzewa ograniczają mi wybór trasy a ja coraz więcej przeklinam pod nosem zimę. Oczywiście z dużym przymrużeniem oka i uśmiechem na ustach, bo przecież o to właśnie chodzi w beskidzkiej, zimowej turystyce.
Wkrótce las się kończy, wkraczam na grzbiet i z większą uwagą wypatruje zielonych znaków na drzewach. Nie mam zbyt wielu możliwości w tym terenie, ale jakoś lepiej się czuję, gdy wiem, że podążam za znakami. Bardzo dobrze pamiętam to miejsce. Oczami wyobraźni widzę dwa przejścia tej samej drogi: pierwsze z ojcem kilkanaście lat temu i drugie- gdy jako młodzieniec na studiach wybrałem się ze znajomymi w Beskidy i podążaliśmy tą trasą na Skrzyczne. Dodając dzisiejszy dzień, otrzymuję zestaw trzech różnych wycieczek, które teoretycznie łączy tylko moja osoba i sama trasa. Pierwsze, to moment, gdy dopiero poznawałem góry. Na pewno już wtedy je lubiłem, ale jeszcze tego tak mocno nie czułem. Byłem w górach, bo tata chciał gdzieś pojechać, oderwać się od rzeczywistości, wyjść wyżej, popatrzeć na panoramy, opisać je i spędzić czas inaczej niż zazwyczaj. A ja z nim, mały podróżnik, który odkrywa swoją najbliższą okolicę i jeszcze sam nie wie, jak bardzo te pierwsze wycieczki wpłyną na jego dalsze życie. Druga wyprawa, z Damianem i Łukaszem miała znamiona typowego studenckiego wyjazdu. Był nocny pociąg z Warszawy, byli znajomi, było dużo radości, był alkohol i była przygoda. Wtedy chyba najważniejsi w tym wszystkim byli ludzie, którzy są ze mną. Jeździłem w góry zawsze z kimś, nie wyobrażałem sobie wyjazdów solo, bo konkretne osoby tworzyły przygodę.
Dzisiaj, styczeń 2019, ja sam, o kilka lat starszy niż ostatnio gdy tutaj byłem. Towarzyszy mi pewna świadomość, czym są dla mnie góry i jak mocno kształtują one moje życie od jakiegoś czasu. Sam im na to pozwoliłem. Dopuściłem się sytuacji, gdzie to właśnie one zaczęły powoli sterować moimi wyborami. Poświęcam im znacznie więcej czasu niż kiedyś. Myśl o nich towarzyszy mi już nie tylko na południu Polski ale w każdym zakamarku kraju. Czy to dobry stan?
Po krótkiej sesji fotograficznej z użyciem samowyzwalacza, statywu z plecaka i selfie- sticka ruszam dalej. Wolnym krokiem nabieram coraz więcej metrów wzwyż. Zaczynam powoli rozumieć jak poruszać się z rakietami a przede wszystkim, jak wybierać trasę by śnieg był najbardziej zmrożony i stabilny. Wkraczam ponownie w las. Dookoła mnie, co kawałek leżą powalone drzewa, które jak zapałki złamały się pod ciężarem śniegu. Czuję lekki niepokój, staram się przyspieszyć kroku by wyjść z lasu jak najszybciej. Świadomość tego, że jestem tutaj całkowicie sam, po raz kolejny uzmysławia mi, jak karygodnym błędem jest nieinformowanie bliskich o trasach swoich wycieczek. Zawsze to robię. Wychodzę z domu, mama pyta gdzie się wybieram, a ja rzucam kilka haseł, że jeszcze nie wiem, że może tu albo tam, że zobaczę po drodze. A co jeżeli kiedyś tu albo tam coś mi się faktycznie stanie, będę bez zasięgu i nikt nie będzie wiedział gdzie jestem? Marne to pocieszenie, ale myślę o Instagramie, i o tym, że przecież zawsze mówię gdzie jadę i co będę robił na relacjach. Tylko czy ktoś z obserwujących zareagowałby gdybym nie wrzucił kolejnego filmiku przez najbliższych kilka godzin? Czy to nie jest zbyt lekkomyślne z mojej strony? Czy naprawdę żyję w takich czasach, że tysiące osób w internecie wiedzą gdzie idę, a moja własna mama nie została o tym poinformowana? To mocno nie fair w stosunku do niej. Rzecz, którą absolutnie muszę zmienić.
Mijam las, wkraczam na kolejny grzbiet a nade mną po raz pierwszy dzisiaj pojawia się błękitne niebo. To niesamowite, że zimą dominują w górach dwa kolor- biały i niebieski ale tyle w zupełności wystarczy, żeby stworzyć piękne widoki i nacieszyć oko. Odwracam wzrok na zachód i widzę go- króla Beskidu Śląskiego, Skrzyczne, czyli jedną z bardziej skomercjalizowanych gór w okolicy. Wyciąg, trasy narciarskie i rowerowe, duże schronisko, łatwy dostęp ze Szczyrku, wszystko to powoduje, że ten szczyt odwiedza rokrocznie masa turystów. Pomimo tego, ta góra ma coś w sobie takiego, co zawsze wywołuje uśmiech na mojej twarzy gdy ją widzę ( w sumie, która góra nie wywołuje tego uśmiechu). Ten uśmiech pojawia się również teraz. Magurka Radziechowska jest bocznym grzbietem, który odchodzi w kierunku północnym od Magurki Wiślańskiej (1140 m n.p.m.). Tą drugą kojarzy się głównie jako przystanek na trasie Skrzyczne- Barania Góra (1220 m n.p.m.). Rzadko kto jednak zbacza z tej trasy i przez Radziechowską schodzi do Radziechów lub Ostrego. Zresztą widać to dzisiaj najlepiej. Rozumiem, że jest piątek, godziny pracujące ale myślę, że nawet gdyby była to sobota lub niedziela, to i tak nikogo bym tutaj nie spotkał. Kilka fotek ze Skrzycznem, kilka relacji na instagram i można iść dalej. Magurka coraz bliżej.
Dalsza droga pełna jest zachwytów i westchnień. Zapominam o wcześniejszych przekleństwach i napawam się widokami, jakie dostarcza mi zima w Beskidach. Teren jest coraz bardziej otwarty. Dookoła mnie tylko pojedyncze drzewa pokryte grubą warstwą śniegu, które w swojej posturze lekko kłaniają mi się pod wpływem białej masy. Sam nie wiem, czy to kraina lodu, Grenlandia czy może Syberia. Klimat jest bajeczny, a ja jestem jedynym bohaterem tej historii (przynajmniej pierwszoplanowym, bo tych drugoplanowych zwierzaków jest tutaj mnóstwo o czym świadczą liczne ślady). I w takim klimacie, z takimi myślami i z nieschodzącym uśmiechem na twarzy docieram do Hali Radziechowskiej o czym informuje mnie mały szałas pasterski postawiony w tym miejscu. Jest późno a do Magurki pozostało mi jeszcze jakieś 40 minut. To dobre miejsce na przerwę i zastanowienie się co teraz. Czy pójść dalej i ewentualnie wracać po zmroku z czołówką, czy może zawrócić już w tym miejscu. Ciepła herbata i słodkości sprzyjają procesom myślowym, nie sprzyjają jednak pogodzie. W ciągu pięciu minut, słoneczna aura zamienia się w śnieżną zamieć. Czuję, że decyzja została podjęta za mnie i natura sama zdecydowała o dalszych losach tej wyprawy. Oczywiście, mógłbym przedzierać się dalej w tej zamieci na szczyt, zrobić sobie mrożące krew w żyłach zdjęcia i udawać twardziela, który nie boi się takich warunków bo przecież na wszystko jest gotowy. Mógłbym, ale po co? Ok, mam czołówkę, mam zapasową dodatkową kurtkę w plecaku, znam ten teren, ale czy dalsza droga ma sens? Czy ja naprawdę chcę tam iść w takich warunkach? Nie, nie chcę. Chcę zawrócić i póki moje ślady są jeszcze niezasypane, dotrzeć do punktu startowego. Taką podejmuję decyzję.
Droga powrotna ponownie wywołuje u mnie szereg przekleństw (ale zawsze z uśmiechem na twarzy). Znowu ten las, znowu się zapadam, momentami do połowy łydki. Świeży śnieg, który cały czas sypie nie ułatwia sprawy. Jak się okazuje, wyciąganie rakiet śnieżnych z głębokich śladów nie jest wcale takie proste jak myślałem. Pomimo trudności droga w dół i tak zajmuje mi mniej czasu niż podchodzenie. Wracam do Radziechów, z nowym doświadczeniem i miłością jaką okazują się rakiety śnieżne. Nie sądziłem że tyle frajdy i radości można mieć z wędrówki z nimi, ale prawdziwe szczęście odkryję dopiero następnego dnia, w trakcie kolejnej wycieczki w Beskidy. Ale o tym może kiedy indziej. Teraz wracam do mamy na obiad z postanowieniem, że będę ją informował, gdzie się wybieram.
Opisana trasa
Start : Radziechowy k. Żywca (ostatni przystanek PKS/MZK) – szlak niebieski – Hala Radziechowska – szlak niebieski – Radziechowy
Dystans: 14,26 km Suma podejść : 570 m
Default Gallery Type Template
This is the default gallery type template, located in:
/home/bombillatexm/ftp/wp-content/plugins/nextgen-gallery/products/photocrati_nextgen/modules/nextgen_gallery_display/templates/index.php.
If you're seeing this, it's because the gallery type you selected has not provided a template of it's own.
Gratuluje strony, podzielam pasję i wizję, a za ten fragment, który cytuję poniżej…no cóż – szacun, za odwagę i za wrażliwość. pozdrawiam i życzę dalszych sukcesów…
,,Czy naprawdę żyję w takich czasach, że tysiące osób w internecie wiedzą gdzie idę, a moja własna mama nie została o tym poinformowana? To mocno nie fair w stosunku do niej. Rzecz, którą absolutnie muszę zmienić”.
Dzięki Bartek. Myślę, że to jest najlepsze miejsce żeby czasami wyrzucić z siebie to co się chce powiedzieć i co siedzi w tobie.
Muszę przyznać, ze jak to czytałam to czułam dreszczyk emocji. Powinieneś zastanowić się nad wydaniem jakiegos tomiku wspombien z wypraw bo fajnie piszesz. Aaa i tak, może w to nie wierzysz ale zastanawiam się co się z Tobą dzieje jak nie dodajesz relacji. Więc teraz już wiem że w razie czego trzeba dzwonic i pisać. A co do mamy ehh chyba każdy młody człowiek tak ma ze nie opowiada wszystkiego, więc się tym nie martw. Ważne, że o niej myślisz, dlatego po każdej wędrówce po prostu ją mocno przytul i będzie dobrze. Pozdrawiam
pomyślę pomyślę 😀 a co do tego młodego człowieka, to już taki całkiem młody nie jestem 🙂
Dzięki !
Jesteś tylko 3 lata starszy ode mnie. Ja się czuję młodo więc i Ty powinieneś ?
Na początek chciałam napisać, że żałuję, że wpis nie jest dłuższy, bo świetnie się czytało. Czekam na więcej 🙂 I muszę się z Tobą zgodzić, że ten widok z S1 jest cudny. Kiedyś jeździłam tam częściej, bo mój dziadek miał dom za Ujsołami. Fajnie tam było.
Co do nieinformowania rodziny o planowanej trasie. Nawet będąc w mieście powinno się dawać znać gdzie się idzie, bo jak to mówią licho nie śpi. Z lekkim wstydem przyznaję, że raczej nie informuję rodziców gdzie się wybieram i to też tak ogólnikowo jeśli już. Kiedyś pojechałam do Niemiec na dwa tygodnie i moi rodzice wiedzieli tylko do jakiego miasta jadę (potem się okazało, że dużo by to nie dało, bo pomylili Bonn z Berlinem) i że po tygodniu w Bonn jadę odwiedzić jeszcze przyjaciółkę, która mieszka niedaleko.
Jeśli chodzi o relacje na instagramie. Ok. To teraz jak nie będzie przynajmniej jednej relacji co godzinę to zacznę się martwić. A tak poważnie mówiąc to co w takiej sytuacji można zrobić? Załóżmy, że jesteś gdzieś w górach, relacji od dłuższego czasu brak, na wiadomości nie odpisujesz. Serio się pytam, bo jak sobie przypominam spotkanie ze służbami u mnie w mieście to jakbym im przyszła i powiedziała “Panowie martwię się, bo ktoś od jakiegoś tam czasu nie dodał relacji w internecie” to by mnie zabili śmiechem :/
ps: damn. Chyba się za bardzo rozpisałam 😀
Agnieszka, trudna sprawa z tymi służbami. Faktycznie można się śmiać ale co w takiej sytuacji? Myślę, że przypadek jak każdy inny. Przychodzi noc, ja nie wracam do domu, mama się nie może dodzwonić i rozpoczyna machinę poszukiwań. I wtedy faktycznie lepiej żeby wiedziała, gdzie jestem.
No tak. Najlepiej i najbezpieczniej jak będzie wiedziała gdzie się wybierasz 🙂 btw zmieniając temat. Jakim cudem udało Ci się dobiec w rakietach, wspiąć na drabinkę i zrobić zdjęcie na samowyzwalaczu? Mój telefon dał by mi na to szalone 10 sekund 😀
no jakoś się udało ale nie było łatwo 😀
Fajnie, że rakiety się spodobały 😉 Ja również bardzo lubię wycieczki rakietowe, jeden z najlepszych aspektów zimy 😉
Czyli rozumiem, że rakiety z Decathlonu sprawdzają się w terenie?
hej, jak na 4 dni intensywnej wędrówki z rakietami, mogę je śmiało polecić 😉 Bardzo się sprawdziły i bardzo mi się spodobało 😀