Kolekcjonuj chwile, nie rzeczy
Znacie z pewnością to uczucie i ten moment, gdy jadąc Zakopianką w stronę Podhala, naszym oczom ukazują się Tatry, a uśmiech sam pojawia się na twarzy. Tak się składa, że takich dróg jest bardzo dużo w Polsce, ale jedna zajmuje szczególne miejsce w moim sercu. Mowa oczywiście o S1 i odcinku pomiędzy Bielskiem Białą a moim ukochanym Żywcem.
Zazwyczaj na tym etapie podróży jestem już mocno zmęczony. Piosenki nie są śpiewane już tak głośno, a na siedzeniu obok taczają się liczne kubeczki po kawie zakupionej na stacji benzynowej. Przełom następuje, gdy w Bielsku dostrzegam po lewej stronie całe pasmo Magurki Wilkowickiej (909 m n.p.m.). Odwracam się w prawo, a tu witają mnie Klimczok (1117 m n.p.m.) i Skrzyczne (1257 m n.p.m.). Nie trudno domyśleć się co czeka mnie za kilkaset metrów. Do domknięcia wielkiej trójcy Kotliny Żywieckiej brakuje już tylko najwyższego, Beskidu Żywieckiego. Jest zatem i ona- Babia Góra (1725 m n.p.m.), Królowa polskich Beskidów a zarazem najwyższy szczyt w Polsce poza Tatrami. Do kompletu, jeden za drugim ukazują się kolejne masywy z tego pasma- Pilsko (1557 m n.p.m.), Romanka (1366 m n.p.m.), Rysianka (1322 m n.p.m.) i Lipowska (1323 m n.p.m.). To oznacza tylko jedno- jestem w domu.
Tym razem zdecydowałem się na wyjazd wcześnie rano z Warszawy, tak żeby przed południem dojechać do domu. Na miejscu wita mnie oczywiście mama i od razu zasiadamy przy kawie do stołu, żeby nadrobić bieżące sprawy rodzinne. Opowiadam trochę o tym jak było na Islandii, co widzieliśmy i jak się tam żyje. Mówię również o dalszych planach na najbliższą przyszłość, a w zamian mama informuje mnie o wszystkim tym, co się wydarzyło w domu. Pozostał mi do spełnienia jeszcze jeden obowiązek dobrego syna- zabranie mamy na zakupy, i będzie można uciec w góry.
Kilka lat temu, moja mama miała częste pretensje do mnie, że traktuję dom jak hotel i więcej czasu spędzam w górach niż z rodziną. Trochę prawdy w tym było, nawet więcej niż trochę. Zazwyczaj z samego rana ruszałem w góry i wracałem dopiero przed wieczorem do domu. Trochę czasu zajęło nam, zanim zrozumieliśmy swoje własne potrzeby i znaleźliśmy jakąś nić porozumienia. Nie jestem w stanie usiedzieć na miejscu, gdy z domowego tarasu widzę całą panoramę Beskidów, które aż się proszą żeby je odwiedzić. I chyba w pewnym momencie moja mama to zrozumiała, a rozwiązaniem tego konfliktu było zaakceptowanie przez mamę moich wypadów. Ja natomiast staram się zawsze wrócić o normalnej porze do domu, tak żeby zdążyć jeszcze porozmawiać z domownikami, zabrać dzieciaki brata na lody, czy też po prostu odpocząć na huśtawce w ogrodzie.
Jest godzina 14, dużo czasu nie zostało, muszę zatem wybrać coś krótkiego, na szybką, górską przebieżkę ale jednocześnie z dobrym widokiem. Mam sporo takich miejsc, ale tym razem pada na Prusów (1010 m n.p.m.) szczyt nad Żabnicą i Milówką w Beskidzie Żywieckim. Góra przystępna, w nieco ponad godzinę można znaleźć się na polanie oferującej piękny widok i co ważne, położona blisko Żywca. Po kilkudziesięciu minutach parkuje samochód w Żabnicy i ruszam przed siebie. Prusów znam bardzo dobrze. Już kilkukrotnie wybierałem go na szybką, popołudniową wycieczkę, jednak ostatni raz byłem tutaj ponad pół roku temu. Było to w grudniu, w totalnie innej, zimowej odsłonie.
Niebieski szlak na szczyt zaczyna się w miejscu, gdzie czerwony Główny Szlak Beskidzki, opuszcza główną drogę w Żabnicy i odchodzi na wschód w kierunku Rysianki. Szybko mijam tereny zamieszkałe i wzdłuż bocznej uliczki o nazwie Turystyczna odbijam przez pola uprawne do lasu. Tak naprawdę ten fragment trasy, to jedyny odcinek, gdzie przyjdzie mi schować się w cieniu drzew w trakcie podejścia. Cała reszta drogi to przejścia przez polany i odsłonięte zbocza i chyba właśnie za to tak bardzo lubię Prusów. Drugim, istotnym argumentem jest fakt, że widoczny jest on z tarasu mojego domu. Właśnie z takiej perspektywy można dostrzec na Prusowie dziwne, specjalnie wykarczowane kształty na jego zboczach. Z bliska okazuje się, że są to bardzo dobrze zadbane polany, gdzie wypasa się owce. Tuż obok nich rosną szkółki drzewne a wszystko otoczone jest siatkami i oznakowane tabliczkami informującymi, że to teren prywatny. Im wyżej, tym sytuacja staje się bardziej zagadkowa, gdyż właśnie spod szczytu, po wschodniej stronie wykarczowany został szeroki pas, który następnie wygładzono, tak jakby najbliższej zimy miał stanowić stok narciarski. Daleko od prawdy nie jestem w swoich domysłach. Informacje o trasie narciarskiej potwierdził jakiś czas temu mój znajomy z Węgierskiej Górki. Podobno jeden inwestor wykupuje działki na Prusowie, celem postawienia kompleksu narciarskiego. Niestety cały czas blokuje go kilku miejscowych górali. Tajemnica dziwnych kształtów została zatem rozwiązana.
Przez większość drogi na szczyt podziwiać można Kotlinę Żywiecką i wszystko co otacza ją dookoła. Końcówka i ostatnie strome podejście przed głównym grzbietem, to już natomiast raj dla miłośników Beskidu Śląskiego. Jak na dłoni widać tutaj Skrzyczne, Baranią Górę (1220 m n.p.m.) oraz pasmo Stożka (978 m n.p.m.) i Soszowa (886 m n.p.m.). Zaskoczeniem natomiast może okazać się szczyt, ponieważ oferuje on nieco skromniejsze widoki. Prusów to długi, około kilometrowy grzbiet z trudno zauważalnym punktem kulminacyjnym. Co prawda na górze spotkamy liczne polany, ale w większości otoczone są one lasami które ograniczają widoczność. To co jednak można dostrzec z Prusowa to pobliskie pasmo Romanki, Rysianki i Lipowskiej (znajdują się one po drugiej stronie doliny) oraz Pilsko.
Póki co nie rozsiadam się na szczycie, tylko podchodzę dalej za niebieskimi znakami. Kolejnym bowiem punktem za Prusowem na tej trasie jest Hala Boracza i znane wszystkim schronisko oferujące podobno najlepsze jagodzianki w polskich górach. Do samego schroniska nie idę, ale docieram do miejsca z którego widzę Boraczy Wierch (1244 m n.p.m.) i oczywiście kolejne na tym samym grzbiecie- Lipowską i Rysiankę. Zgodnie z myślą, że chcę wrócić do domu nieco wcześniej i spędzić wieczór z rodzicami, zawracam na szczyt i robię sobie kilku minutową przerwę. Pomimo wcześniejszego narzekania na wysoką temperaturę i prażące słońce, w tym momencie cieszę się z panującego lata. Tak moim zdaniem powinno spędzać się tą porę roku- leżąc i odpoczywając na zielonej polanie. Dookoła unosi się zapach podsuszonej trawy, wieje przyjemny wiatr, a mi nic nie trzeba więcej do szczęścia w tym momencie. I choć nie jestem wielkim fanem piosenkarki Sylwii G, to w swojej piosence śpiewając o małych rzeczach, zgadzam się z nią w 100%. Gdy człowiek nauczy się cieszyć z małych rzeczy, to będzie w życiu bardzo szczęśliwy.
Pora zbierać się, bo w domu czeka na mnie kolejna porcja szczęścia w postaci rodziny, altany, zimnego piwa i obiadu mamy. Prusów zdecydowanie był bardzo gościnny tego dnia, pokazał piękne widoki, ale przede wszystkim pozwolił na chwilę wytchnienia i wyciszenia. Zbiegam do Żabnicy. To był ważny dla mnie czas.
Mijają dwa dni. Mamy nowy tydzień, poniedziałek. Cały weekend planowałem, że dzisiaj pojadę w Tatry i spędzę dzień po słowackiej stronie. Pogoda jednak zweryfikowała moje plany, a ja niedzielny wieczór poświęciłem na analizę map, stron z prognozami pogody i przewodnikami górskimi. Dosyć szybko odpuściłem Tatry, bo ewidentnie nic z tego nie będzie w takich warunkach. Nadzieja pojawia się na Słowacji w Małej lub Wielkiej Fatrze, ale nie jest to nic pewnego. Dlatego też, postanawiam dojechać do Dolnego Kubina i tam podjąć decyzję czy jadę dalej na południe do Ružomberoka, czy też odbiję na zachód w stronę Martina. Jak postanawiam, tak też robię. Na parkingu pod Lidlem w Dolnym Kubinie, po szybkiej analizie niebo nade mną i prognoz pogody, decyduję że jadę na Fačkovské sedlo i podejdę na Kľak (1351 m n.p.m.). Gdybym taką decyzję podjął od samego początku, to zaoszczędziłbym około godziny drogi. Plusem jednak tej sytuacji jest to, że w końcu będę miał okazję przejechać przez (a jak się później okazuje obok) Martina- dużego miasta na południe od Małej Fatry. Uwielbiam Słowację więc taka wycieczka samochodowa po tym kraju już sama w sobie jest dla mnie atrakcją. Dodatkowo pochwalam siebie za to, jak mocno poszerzyły się moje zakresy jednodniowych wypadów na Słowację. Kiedyś wyjazd do Terchovej był odległą wyprawą. Tymczasem ja bez zastanowienia obieram kierunek Wielkiej Fatry czy też słowackie Tatry Zachodnie do których droga zajmuje mi nieco ponad 2 godziny z Żywca. No ale to chyba naturalna kolej rzeczy, gdy zobaczyło się już bardzo dużo w najbliższej okolicy a człowiek chce odkrywać kolejne nowe miejsca.
Kľak należy do szczytów, w których jestem zakochany od pierwszego wejrzenia. Jego charakterystyczny kształt i skaliste zbocza przyciągają niczym magnes. Z parkingu widzę, że główny wierzchołek Kľaka otoczyła chmura, więc najprawdopodobniej zachwycających panoram raczej nie doświadczę. Z każdym kolejnym metrem te przypuszczenia coraz bardziej się potwierdzają, a ponieważ droga z przełęczy na szczyt jest bardzo krótka, chwilę po godzinie melduję się w chmurze pod krzyżem na Kľaku. Jakkolwiek uwielbiam tą górę, to nie spędzę tu dzisiaj dużo czasu. Po kilku zdjęciach, drugim śniadaniu i chwili odsapnięcia ruszam biegiem na dół. Finał tej szybkiej przebieżki jest taki, że już około 11 jestem ponownie na parkingu. Na szczęście zabrałem ze sobą niskie buty trailowe Merrella, więc mogę sobie pozwolić na takie szybsze tempo wyprawy.
Godzina jest zdecydowanie za wczesna żeby wracać do domu. Jadę dalej i zatrzymuje się w pobliskiej miejscowości uzdrowiskowej Rajeckié Teplice. Rajecka dolina w której właśnie się znajduje, stanowi naturalną granicę pomiędzy Małą Fatrą a Sùľovskimi Vrchami. Wybieram to drugie pasmo i ponownie znajduje się na szlaku, trawersując kolejne zbocze. Chcę podejść na Skalky 778 m n.p.m.), niewysoki szczyt tuż nad miastem, do którego z centrum prowadzi turystyczna ścieżka. Kilkaset metrów nad parkingiem dostrzegam pomiędzy drzewami zachodnie zbocza Małej Fatry i miejsce, które rok temu zachwyciło mnie swoim klimatem. Zaczynam powoli żałować, że nie pojechałem właśnie tam. Na domiar złego, przede mną pojawia się głośna rodzina, która wraz z grupą dzieci podąża w tym samym kierunku co ja. Nie mam absolutnie nic przeciwko ludziom na szlaku. Oczywiście, że góry chciałbym zdobywać w samotności ale rozumiem, że inni też chcą obcować z naturą. Dzisiaj jest jednak dzień kiedy chyba potrzebuję tej samotności. W ciągu zatem dwóch minut odwracam się na pięcie i prawie zbiegam na dół po czym szybko wsiadam do samochodu i jadę do wioski Turie, skąd dotrę tam, gdzie od samego początku powinienem się udać.
W Turie już na samym starcie wita mnie uśmiechnięty pan i gdy dostrzega mój plecak, pyta gdzie się wybieram. Odpowiadam, że na szybki wypad na Čipčie (919 m n.p.m.) po czym mój rozmówca od razu sugeruje trasę i ciekawe obejście, które pozwala na zrobienie pętli i wracanie inną drogą do miejscu startowego. Dziękuję mu za ten pomysł, który pokrywa się zresztą z moim pierwotnym planem i ruszam pędem do przodu.
Pierwsze dwadzieścia minut drogi utwierdza mnie w przekonaniu, że jestem w miejscu gdzie powinienem przyjechać znacznie wcześniej. Widok znad pobliskiego kamieniołomu na Turie, na całą dolinę Rajecką, na Skalky a nawet na Žilinę powoduje, że musze przystanąć i nacieszyć oko tym miejscem. Ten kraj naprawdę nigdy nie przestanie mnie zachwycać. Nie mówiłem tego nikomu głośno, ale dwa tygodnie temu, gdy byłem na Islandii, już w połowie wyjazdu uznałem, że oczywiście, Islandia jest przepiękna i magiczna ale moim subiektywnym zdaniem Słowacja jest ładniejsza. Dzisiejszy dzień, pomimo pochmurnego poranka tylko potwierdza moje stanowisko.
Już sama droga na szczyt sprawia mi dużo radości, pomimo bardzo stromych, typowych dla Słowacji podejść. Przyspieszam kroku, bo chcę znaleźć się jak najszybciej w miejscu, które osobiście uznaję za jedno z piękniejszych w Małej Fatrze. Po niecałej godzinie osiągam mój cel- Čipčie, czyli szczyt którego nazwa była chyba najbardziej zabawna ze wszystkich jakie odwiedziłem w 2018 roku. Ale nie o nazwę tu chodzi, a o widok. Nawet dzisiaj, bez słońca, z zachmurzonym niebem, wiem, że spędzę tu dużo czasu po prostu patrząc przed siebie. Co więcej, od mojej ostatniej wizyty, ktoś postawił tutaj drewnianą ławeczkę, która jeszcze bardziej zachęca do delektowania się tym, co góra ta oferuje.
Čipčie to szczyt w grzbiecie bocznym, który odchodzi od głównej grani Lùčankiej Fatry. Widzimy stąd zatem Veľką lukę (1475 m n.p.m.), naprzeciwległy szczyt Kozol (1119 m n.pp.m.) oraz Rajecką dolinę, ale to w zupełności wystarcza. Kolory, ukształtowanie terenu, strome zbocza, to wszystko powoduje, że miejscówka jest zdecydowanie w moim top 3 na Słowacji. Godzina mija szybko, mija na robieniu zdjęć, lunchu i zwykłym odpoczynku. Myślę, że spokojnie mógłbym spędzić tu i drugą godzinę ale to mój ostatni dzień na południu więc czeka mnie jeszcze pakowanie w domu. Niechętnie ale zbieram się powoli na dół i w kilkadziesiąt minut zbiegam do Turie. Zanim jednak wyjadę ze Słowacji, tradycyjnie już odwiedzam sklep i zaopatruje się w to co Słowacy mają najlepsze- czekolada Studenstka, Kofola i znane wszystkim piwo z bażantem. Teraz mogę wracać do Żywca.
Nie zawsze jest tak, że solidną dawkę emocji dostarczyć mogą ci jedynie nowe i nieznane miejsca. Czasami to co znasz na pamięć, albo miałeś już okazję zobaczyć tylko raz, potrafi wywołać ogromną radość. Często ten stan wywołują wspomnienia. Znajdujesz się w danym miejscu, a w twojej głowie przesuwają się obrazy z przeszłości, które pozytywnie wpływają na twój nastrój. Przy okazji tworzysz nowe, kolejne historie, których nikt ci nie zabierze. Kolekcjonuj chwile, nie rzeczy- tak banalne a tak prawdziwe. Czy to wypad na kilka godzin na Prusów, czy może roadtrip po Słowacji w poszukiwaniu niezachmurzonych miejsc- wszystko pozostanie twoim wspomnieniem.
Na koniec słowo odnośnie sprzętu, bo lato w pełni i czasami warto zmienić „ogumienie” na nieco bardziej lekkie, tym bardziej jeżeli lubimy czasami pobiegać po górach. Na ten wakacyjny sezon, na trasy gdzie mogę sobie pozwolić na bieg lub przyspieszony trucht wybrałem buty marki Merrell All Out Crush 2 GTX. Buty za sprawą wierzchniej siateczki i bardzo wytrzymałego materiału, zachowującego się jak elastyczna guma są bardzo lekkie i wygodne. Testowałem je już na różnym podłożu i co ważne, w różnych warunkach atmosferycznych. To co mocno mnie zaskoczyło, to nawet przy dużej ulewie, but trzyma się nawierzchni, a ja bez obawy o poślizg mogę zbiegać w dół. Wszystko za sprawą technologii wspierającej stabilizację oraz bieżnikowi o grubości 6,5 mm. Specjalnie wmontowana wkładka dba dodatkowo o odpowiednią amortyzację, co przy moich dolegliwościach z kręgosłupem jest kluczowe przy tej aktywności. Trzeba jednak pamiętać, że są to buty niskie, bez dodatkowej ochrony kostki. Skierowane są zatem raczej do doświadczonego turysty, biegacza, który wie jak minimalizować ryzyko skręcenia kostki na nierównym, górskim terenie. Każdemu jednak, kto preferuje latem obuwie lekkie, mogę śmiało polecić ten model. Wystarczy zresztą spojrzeć na te kolory i krój 😉 Bieganie latem po górach w All Out Crush 2 GTX się poleca 🙂
Do zobaczenia na szlaku, hej!
Tomek Habdas
Bawi mnie hasło ‘dodaj komentarz’ po skończonej lekturze-bo co tu komentować 😉 czujesz to, o czym piszesz i opowiadasz w taki sposób, że chce się spakować plecak, wrzucić go do auta i popędzić, sprawdzić zapach tej trawy i widoki z ławeczki ustawionej na szczycie. 😉
umiejętność cieszenie się z drobiazgów robi dobrą robotę. Z jednej strony chyba świadczy o wrażliwości, ale ważniejsze jest, że ładuje bateryjki w takiej zakręconej codzienności. Łatwiej się żyje jak człowiek wyłapuje pozytywne sprawy/rzeczy, choćby maleńkie, a nie fokusuje się na trudach czy rozterkach.-właśnie, dobrze, że wróciłeś z pozytywnym wpisem 😉
ha, zawsze można spakować się, wejść do autobusu i napisać komentarz 🙂
z tym cieszeniem się z małych rzeczy to potwierdzam w 100%
a co pozytywnych i tych bardziej refleksyjnych wpisów, to chyba wszystkie są potrzebne dla równowagi i spokoju 🙂
Mam dokładnie to samo, droga z Bielska do Żywca jest absolutnie najbardziej kojącym widokiem jaki znam. Bez względu na beznadziejność danej chwili ten obraz sprawia, że człowiek się uśmiecha. I jeszcze rondo za ekspresówka przy zjeździe na Węgierska Górkę, ten widok – cud ❤️
“Możesz zdobyć świat, lecz to będzie tylko świat.. Tylko świat, nie barwy, które kolorowy niesie wiatr..” ?